"Chłopcy 4. Największa z przygód"

Przyszedł czas na skończenie kolejnej serii. Tym razem ostatnie spotkanie z "Chłopcami" Jakuba Ćwieka. Jedna z oryginalniejszych historii w polskiej fantastyce doczekała się czwartego, ostatecznego tomu. Autor jak zwykle nie zawiódł mnie, aczkolwiek tym razem podszedł do tematu nieco z innej strony.
Książkę przeczytałem blisko tydzień temu. Czemu więc za recenzję wziąłem się dopiero teraz mimo, że obiecywałem sobie pisać na gorąco, zaraz po przewróceniu ostatniej strony? Zwiększona ilość pracy pod koniec roku, oraz inne zajęcia to racjonalne i akceptowalne wytłumaczenie. Sam sobie tak wmawiałem. Prawda jest jednak taka, że wyjątkowo nie chciałem pisać od razu. Podchodziłem do laptopa chyba z trzy razy i zawsze odpuszczałem. Prawdopodobnie dlatego, że chciałem spojrzeć na tom wieńczący dzieło z nieco innej perspektywy. Tydzień temu dałbym ocenę o gwiazdkę niższą niż dzisiaj, więc była to chyba dobra decyzja. Dlaczego tak się stało? Posłuchajcie...
W ostatniej części "Chłopców" kontynuujemy wątek odzyskiwania pamięci przez Dzwoneczka oraz przeciągania na jej stronę CHłopców, którzy zyskali fałszywe, choć kuszące tożsamości. Ostatnio udało się w bardzo brutalny sposób przywrócić tożsamość Milczkowi. Teraz przyszła pora na Kędziora, Kruszynę oraz Stalówkę. Bliźniacy oczywiście też się pojawią, lecz nie będą odgrywali znaczącej roli. Podbierając w ten sposób zasoby ludzkie, Dzwoneczek będzie się musiała w finale skonfrontować z głównym przeciwnikiem: Piotrusiem. Pan natomiast dobrze się bawi przewodząc nowej grupie Zagubionyh Chłopców, która dzieki Cieniowi wielbi go jak bóstwo. Czuje jednak, że to ciągle za mało.
Jak widzicie sama fabuła nie jest bardzo skomplikowana. Wiadomo do czego zmierza, pytanie tylko kiedy to nastąpi i w jak spektakularny sposób. Nowością jest nowa/stara postać Mata vel Bruzdy, który był dawno temu w pierwszym tomie wspomniany, a później dokumentnie zapomniany. Teraz odgrywa dosyć istotną rolę w poczynaniach naszej bandy. Nie jestem wielkim fanem takiego wyciągania z kapelusza starych postaci jeżeli nie ma ku temu solidnych podstaw. Tutaj trochę mi ich zabrakło. WYgląda na to, że autor potrzebował pomocy kilku postaci z zewnątrz, lecz nie wiedział skąd je wytrzasnąć. W tym przypadku przynajmniej sięgnął po kogoś, kto już występował wcześniej, a nie stworzył zupełnie nową, która jak niewolnik wykonała swoją robotę i grzecznie usunęła się z planu( tak, mówię o Paragonie z trzeciej części).
"Największa z przygód" jest najbardziej wyważoną pozycją z całej tetralogii. Pierwsze dwie były typowo lekkimi, szybkimi czytadłami, z których oprócz dobrej zabawy, mozna było jednak wyciągnąć kilka refleksji. Trzecia część to restart świata, z dużo poważniejszą tematyką oraz kilkoma momentami z dużą brutalnością. Czwórka natomiast plasuje się pomiędzy. Nie ma tu dzikiej i niczym nie skrępowanej zabawy, bo te czasy już się skończyły, lecz jednocześnie brakuje też tego poważniejszego aspektu, który zapowiadał tom trzeci. Autor ustami Dzwoneczka przyznaje się też chyba, do zbyt bestialskiego potraktowania Rózi w poprzedniej części, i tutaj nie uświadczymy już takich metod odzyskiwania wspomnień.
Zakończenie natomiast jest tematem z powodu którego czekałem z napisaniem tej recenzji. W pierwszej chwili rozczarowuje. Bo przecież oczekiwaliśmy bezpośredniej konfrontacji dawnych przyjaciół, ba dawnej rodziny. Dzwoneczek miała stanąć naprzeciwko Piotrusia, spojrzeć mu w oczy i ocenić, czy zostało w nim jeszcze coś co kochała. Czy Wieczny Chłopiec dorósł, czy też tylko urósł. Czy tak się stało? Nie odpowiem jednoznacznie. Piotruś poznał swój największy lęk i jednocześnie największe pragnienie i to dzięki kobiecie, lecz żeby się dowiedzieć której, musicie sami przeczytać.
Dopiero po kilku dniach od skończenia lektury uznałem, że można jednak inaczej zrozumieć zakończenie. Że życie nie jest wieczną zabawą, lecz nie oznacza to, że nie można się bawić. Przygody czekają na nas na każdym kroku, lecz trochę się zmieniają. Kiedyś była to wyprawa z kolegami na kradzione jabłka na ogródku działkowym. Teraz to pogodzenie pracy z wychowaniem dzieci i wywinięcie koleżance z biura jakiegoś numeru. Przygodą będzie pozostanie sobą w codziennej rzeczywistości. Nie kreowania świata pod siebie, lecz delikatne modyfikowanie nas samych, aby się odnaleźć w każdej sytuacji. Okazało się więc, że z biegiem czasu, książka zyskała :)