zaczytany

Czytałem, czytam i czytać będę. Może więc to dobry pomysł, aby propagować to wspaniałe zajęcie i podzielić się z innymi opiniami na temat tego, co przeczytane...

"The science of Rick and Morty. Nienaukowy przewodnik po świecie nauki" Matt Brady

The Science of Rick and Morty. Nienaukowy przewodnik po świecie nauki - Matt Brady

Jak każdy dorosły facet lubię bajki. Zdziwieni? A nie powinniście. Może nie każdy z nas się do tego przyznaje, ale my na prawdę lubimy oglądać animacje. A jeżeli animacja skierowana jest do dorosłych odbiorców i łączy ze sobą elementy popkultury i nauki to już odlot. "Rick i Morty" trafił w moje gusta bardzo mocno, więc gdy tylko znalazłem książkę bazującą na tym świetnym serialu długo się nie wahałem. Miałem z resztą dłuższą przerwę od czytelnictwa, więc tym bardziej czułem głód słowa pisanego. Dało się to zjeść bez popitki i nie odbiło się czkawką? Czytajcie a się dowiecie.

 

"Nienaukowy poradnik" jest w istocie książką popularnonaukową, która odnosi się do świata znanego nam z serialu. Podzielona jest na kilka rozdziałów, które traktują o poszczególnych zagadnieniach, takich jak czas, ewolucja, życie na innych planetach itd. W każdym z nich autor przedstawia jak twórcy "Ricka i Mortyego" przedstawiają te kwestie a następnie pokazuje czy jest to bardziej science czy bardziej fiction. Daje przykłady jakie jest obecne stanowisko nauki oraz przedstawia ciekawe hipotezy, lub też przewiduje kiedy będziemy w stanie osiągnąć przedstawiany poziom technologiczny. A jeżeli nie jesteśmy, to zastanawia się, czy chociaż w teorii jest to możliwe. 

W ten oto sposób dowiadujemy się, że serial "Rick i Morty" jest bardzo mocno osadzony w naukowych realiach. Jakoś mnie to nie dziwi, ale dla przeciętnego Kowalskiego może to być spore zaskoczenie. Natomiast co do samej książki, jest bogatym źródłem obecnego stanu nauki. To moja pierwsza pozycja popularnonaukowa, więc nie mam dużego porównania, ale uważam, że jest to o wiele bardziej wartościowe niż kilka numerów Focusa, którego poczytywałem za młodu.

 

Rzetelnie przedstawione fakty w połączeniu z przykładami zaczerpniętymi z jednego z najlepszych seriali animowanych dla dorosłych zaskutkowały bardzo solidną pozycją czytelniczą. Uważam nawet, że można śmiało po nią sięgnąć nie znając "Ricka i Mortyego". Stracimy zapewne część przyjemności z lektury, ale strona naukowa zostaje ta sama. Nie zostaje mi nic innego, niż polecić tą pozycję każdemu głodnemu wiedzy, a sam czekam na drugą połowę 4. sezonu serialu 

"Instytut" Stephen King

Instytut - Stephen King

Dawno nie było żadnej pozycji od mojego ulubionego autora. Postanowiłem twardo trzymać się zasady, że romansu z kryminałem nie będę tykał, więc "Pana Mercedesa" ominąłem szerokim łukiem. Ale najnowsza propozycja już jak najbardziej trafiła na mój radar. Dlatego też bez większej zwłoki zapraszam do lektury.

 

Luke Ellis to 12 letni geniusz. Właśnie dostał się równolegle do dwóch uniwerków i planuje pociągnąć obydwa kierunki. Prawdopodobnie by mu się udało i usłyszał by o nim cały świat, a na pewno Ameryka, ale coś stanęło mu na drodze. A dokładnie ktoś. Nieznani ludzie przyjechali w nocy, porwali go i prawdopodobnie zabili mu rodziców. Zdezorientowany Luke budzi się w dziwnym ośrodku pełnym innych dzieci, które wykazują pewne zdolności parapsychiczne. Jeżeli są grzeczne dostają dostęp do słodyczy, cukierków ale i papierosów albo alkoholu. Jeżeli nie są, to czeka je paralizator, obijanie po nerkach i podtapianie. Prędzej czy później wszyscy jednak trafiają do Tylnej Połówki, czyli dalszej części Instytutu. Stamtąd żadne jeszcze nie wróciło. Luke ma inne plany, ale sam sobie nie poradzi. Muszą działać razem.

 

"Instytut" to opowieść o ucieczce z więzienia. Różni się od innych powieści tego rodzaju tym, że więźniami są dzieci ze specjalnymi zdolnościami. I w związku z tym znęcanie się nad nimi jest dużo mocniej postrzegane przez czytelników. Często czytamy o strażnikach więziennych, którzy nadużywają swojej władzy i wykazują zachowania sadystyczne. Nie przepadamy za nimi, potępiamy wręcz nawet, jeżeli zachowania te są skierowane przeciwko przestępcom. Jednak tutaj atakując dzieci stają się potworami. Dlatego tym mocniej kibicujemy młodym  rebeliantom. 
Z drugiej strony poznajemy kawałek po kawałku czym zajmuje się tytułowy "Instytut". Mimo, że dokonują tam okrutnych i  bezdusznych badań to święcie wierzą w swoją misję. CO ciekawe z czasem sami zaczynamy się zastanawiać, czy faktycznie tak nie jest. Niby wątpliwości zostają rozwiane pod koniec książki, ale ziarno niepokoju pozostało. Lubię gdy taka odrobina niepokoju zostaje po zakończeniu lektury.

 

Czy jest to jedna z najlepszych książek Kinga? Nie. Brakuje jakiegoś większego zaskoczenia, zwrotu akcji albo tego czegoś co wgniotło by mnie w fotel. Zabrakło mi też trochę pogłębienia postaci byłego policjanta, który odgrywa ważną rolę w całej powieści. Faktycznie pierwsza część książki traktuje o nim, ale następne 80 % objętości nie wspomina o nim nawet słowem, aby dopiero pod koniec odegrał swoją rolą. Postacie dzieci są dobrze opisane, lecz nie każdy dorosły będzie z chęcią identyfikował się z nieletnim Lukiem, tym bardziej, że jest geniuszem. Mimo tego lekturę "Instytutu" uważam, za bardzo mile spędzony czas. Nie było fajerwerków, ale nie zawsze muszą być. Solidna lektura prawie dla każdego. Nie ma drastycznych scen, wampirów, krwi czy wylewających się flaków. Tak więc śmiało można czytać z dziećmi :D

"Śmierć" Neil Gaiman

Śmierć - Neil Gaiman, Dave McKean

Po przeczytaniu świetnego cyklu o "Sandmanie" postanowiłem chwilę dłużej pozostać w tym klimacie. Wybór padł na starszą siostrę Morfeusza, Śmierć, która jest jedna z ciekawszych w tym uniwersum. Czy jest coś ciekawego, czego możemy się od niej dowiedzieć? Zaraz się przekonacie

 

Wizerunek naszej bohaterki należy do najbardziej oryginalnych kreacji w historii literatury. Gdy mówię Śmierć, albo i nawet ŚMIERĆ, to jaki obraz macie przed oczami? Oczywiście jest to ponury Kosiarz. Wysoki kościotrup w szacie z głębokim kapturem i nieodłączną kasą w ręku. A tu jest zupełnie inaczej. Gaiman przedstawia nam młodą dziewczynę o nieco zbyt bladej cerze, która lubi czarne topy i skórzane kurtki, dopasowane ciemne dżinsy, pieszczochy na nadgarstkach i glany. Do tego burza często nieuporządkowanych czarnych włosów, dyskretny tatuaż w kąciku oka i duży wisior na szyi w kształcie symbolu Ankh. Tak jest, nasza Śmierć jest Gotką :) A przynajmniej czerpie z tej subkultury wiele inspiracji.

 

Wiemy już jak wygląda najstarsza siostra spośród Nieskończonych ale jaka jest w zachowaniu? Otóż może i zabrzmi to dziwnie, lecz jest pełna życia. I o tym opowiada pierwsza część komiksu. Raz na 100 lat, Śmierć aby w pełni zrozumieć swoje dzieło spędza jeden dzień jako śmiertelna dziewczyna. Traf chce, że ten szalony dzień spędza razem z młodym człowiekiem, który od dłuższego czasu zdecydowany jest na samobójstwo. Czy dawka życia zaserwowana przez Śmierć wystarczy, aby porzucił swoje plany?

 

Druga część traktuje o lesbijskiej parze, którą poznaliśmy w Sandmanie. Odbędą one wraz z kilkoma znajomymi podróż przez krainę Śmierci, aby odkryć, jak bardzo same się zagubiły. Która z nich zgodzi się zapłacić ofiarę za tą naukę i czy będzie ona adekwatna? Aby się tego dowiedzieć musicie sami przeczytać ten komiks.

Jako bonus pomiędzy tymi dwoma dłuższymi historiami otrzymujemy krótką anegdotkę o tym jak Śmierć wraz z Constantinem uczą o zabezpieczaniu się podczas sexu, aby nie złapać AIDS. Oryginalne podejście i lekki humor sprawiają, że czyta się to bardzo przyjemnie.

 

Wizerunek Śmierci stworzony przez Gaimana jest jednym z bardziej zapadających w pamięć.  W parze z oryginalnym wyglądem idzie też radosne usposobienie i mądrość jaką przekazuje na kolejnych stronach komiksu. Stanowczo jest to moja ulubiona postać w tym uniwersum przebijajac nawet Morfeusza, chociaż uwielbiam ich relację jako rodzeństwo. Polecam zarówno fanom cyklu (nie ma mowy, aby tego nie przeczytać) jak i zupełnym świerzakom.

"Sandman" Neil Gaiman

Sandman, Tom 1: Sen sprawiedliwych - Neil Gaiman, Malcolm Jones III, Sam Kieth, Mike Dringenberg Sandman: Nadzieja w Piekle - Neil Gaiman, Sam Kieth, Malcolm Jones III, Mike Dringenberg Sandman: Dom lalki, cz.1 - Neil Gaiman, Steve Parkhouse, Chris Bachalo, Michael Zulli, Malcolm Jones III, Mike Dringenberg Sandman, Tom 5: Kraina snów - Neil Gaiman, Malcolm Jones III, Kelley Jones, Charles Vess Sandman, Tom 8: Zabawa w ciebie - Neil Gaiman, George Pratt, Dick Giordano, Shawn McManus, Paulina Braiter, Colleen Doran Sandman: Refleksje i przypowieści, cz.1 - Neil Gaiman, Shawn McManus, Brian Talbot, Philip Craig Russell Sandman, Tom 12: Ulotne życia - Neil Gaiman, Vince Locke, Dick Giordano, Jill Thompson, Paulina Braiter Sandman, Tom 14: Koniec światów - Neil Gaiman, Alec Stevens, Mike Allred, Bryan Talbot Sandman, Tom 15: Panie łaskawe (część 1) - Neil Gaiman Sandman, Tom 17: Przebudzenie - Neil Gaiman

Pod wpływem impulsu postanowiłem odświeżyć sobie jakąś pozycję, którą czytałem bardzo dawno temu. Myślałem o Wiedźminie ale wtedy mój wzrok padł na najniższą półkę, gdzie trzymam komiksy. A tam stoi sobie kompletny Sandman. Zacząłem go zbierać na studiach  i zajęło mi to około dwóch lat. W tedy na studiach jeszcze będąc przeczytałem wciągając zeszyt za zeszytem. Czy teraz będzie smakował tak samo?

 

Tytułowy Sandman, to Władca Snów, jeden z siedmiu Nieskończonych, którzy są starsi niż bogowie. W pierwszej połowie XX wieku zostaje on przyzwany i uwięziony przez potężnego czarnoksiężnika i dopiero po 60 latach udaje mu się uciec. Czas spędzony w zamknięciu poczynił spustoszenie zarówno w jego Królestwie jak i u samego Snu. Zaczyna on mozolnie odzyskiwać swoje atrybuty władzy odwiedzając między innymi Piekło. 

 

Krótki powyższy opis dotyczy pierwszego zeszytu. Każdy kolejny sprawia, że głębiej zanurzamy się w świecie wykreowanym przez Gaimana. Chociaż określenie "wykreowany" nie jest tu odpowiednie. To nie jest inny świat albo obca planeta. Akcja dzieje się tuż obok naszej rzeczywistości. Tak jak w "Nigdziebądź" wystarczy skręcić za róg i dostajemy się w dziwne miejsce. 10 tomów Sandmana ma różną zawartość. Niektóre są zbiorem pozornie niezwiązanych ze sobą historii, inne natomiast to jedna długa opowieść jak np. "Dom Lalki" albo cudowne "Panie Łaskawe". Ale z czasem okazuje się, że nawet te pojedyncze historyjki mają swoje miejsce i ważną funkcję.

 

Komiks był dla mnie zawsze taką rozrywką dla dzieci. Superbohaterowie, kolorowe obrazki i fikuśne stroje. Sam wolałem książkę. Ale z czasem uznałem, że przydało by się zapoznać z jakąś serią aby z czystym sercem móc pogardzać tym medium. Wybór padł na Sandmana. Po lekturze byłem oczarowany. Teraz po blisko 10 latach nadal uważam, ze jest to cudowna seria, która słusznie zgarnęła całe mnóstwo nagród literackich. Takie komiksy to ja mogę czytać cały czas.

"Rytmatysta" Brandon Sanderson

Rytmatysta - Brandon Sanderson

Przyzwyczaiłem się już, że jak biorę ksiażkę Sandersona to muszę przygotować się na pokaźnych rozmiarów "cegłę" z niezwykle rozbudowanym systemem magicznym i pomysłowym światem. Zastrzegam, że nie czytałem żadnej z młodzieżowych pozycji tego autora. Dlatego też, gdy wziąłem w rękę "Rytmatystę" poczułem się nieco zawiedziony. Tylko 300 stron, toż to wstęp chyba. Czy za niewielką objętością w parze poszło spłycenie świata? Postaram się odpowiedzieć na to pytanie.

 

Akcja powieści dzieje się na pewnym Uniwersytecie w USA, gdzie zamiast stanów są wyspy. Część z uczniów jest w stanie tworzyć rytmatyczne linie, czyli można powiedzieć, że posiadają zdolności magiczne. Pozostała grupa to regularni uczniowie bez tych zdolności. Nasz bohater Joel zalicza się do tej drugiej , lecz od zawsze był zafascynowany Rytmatyką i postanowił zgłębić jej tajniki, choćby tylko teoretyczne. Podczas letnich wakacji, gdy pomaga jednemu z profesorów zaczynają się tajemnicze porwania młodych adeptów rytmatyki, którzy wyjechali do domów. Wraz ze swoim pryncypałem starają się rozwikłać zagadkę serii zniknięć i dochodzą do niezwykłych wniosków.

 

Pomysł na system magiczny jak zwykle jest bardzo oryginalny, ale tym razem jakoś nie przypadł mi do gustu. W skrócie chodzi o to, że niektóre osoby są w stanie ożywiać swoje rysunki nakreślone kredą. Tak ożywione stworzonka zwą się kredowcami i są wykorzystywane zarówno do pracy jak i do walki. Poznajemy dosyć szczegółowo podstawy rytmatyki oraz zasady kreślenia obron i linii ataku, lecz nie wiemy jakie jest źródło tych umiejętności. Może to dlatego sam pomysł wydaje mi się nieco infantylny. Każdy chyba w dzieciństwie podczas bazgrania po chodniku marzył o tym, by świeżo co narysowany samochód ożył i pojechał dalej przed siebie. I jak bardzo by tej koncepcji nie rozbudowywać to jednak sprowadza się ona do dziecięcych marzeń. Nie jest to złe, nie zrozumcie mnie źle, ale jakoś nie do końca w moim guście. Na szczęście jest to jedyna rzecz, co do której mam mieszane odczucia. Sam główny bohater, akcja i świat to bardzo dobra robota autora. Joel wydawać by się mogło standardowy biedny nastolatek, który ma nadzieję na bycie kimś wyjątkowym jest wiarygodny. Co więcej jego historia poprowadzona jest bardzo zgrabnie i wcale nie tak oczywista jak by sie mogło wydawać na pierwszy rzut oka. Fabuła oprócz klasycznych skoków mających miejsce podczas kolejnych ataków wypełniona jest przeszłością głównego bohatera, jego nauką i delikatnym zarysowaniem świata. Wiadomo, że ludzie toczą nieustającą walkę z dzikimi kredowcami, ale jaka jest przyczyna tego konfliktu jest dla nas tajamnicą. Jak również podstawy magii. Nie wiemy co sprawia, że ktoś jest Rytmatystą a jego brat już nie. Autor umiejętnie zachęca nas do poznania świata nie zdradzając zbyt wiele. Jak na pierwszej randce. Zanęci, odkryje skrawek tajemnicy, ale po więcej musisz się postarać i zaprosić jeszcze raz. 

 

"Rytmatysta" jest zajmującą i intrygującą historią wagi lekkiej. Mówię to oczywiście w kontekście innych utworów Sandersona. Bez znajomości innych jego dzieł wskakuje o stopień wyżej na półkę "średnie". Czytało mi się z przyjemnością i chętnie zabrałbym się za kontynuację, lecz szanse na nią są raczej mizerne patrząc na grafik autora. Jest to idealna niezobowiązująca ale i nie banalna historia, która da wam sporo przyjemności podczas lektury. 

"Ja, Inkwizytor. Przeklęte krainy" Jacek Piekara

Ja, Inkwizytor. Przeklęte krainy - Jacek Piekara

Jacek Piekara to ostatnimi czasy bardzo płodny pisarz. Nie zdążył człowiek jednej jego ksiażki przeczytać a tu już kolejna premiera. Może to nagły przypływ weny a może większa koncentracja na procesie twórczym, nie wiem, ale trzeba przyznać, że tempo jest tak duże, że ni zdążyłem jeszcze przeczytać ostatniego tomu "Płomień i Krzyż" a już miałem na półce czekający na mnie egzemplarz "Przeklętych krain". Wszystko to dzięki wydawnictwu Fabryka Słów, która podesłało mi tą powieść za co serdecznie dziękuję. Ale co nas czeka podczas lektury? Zapraszam, zerknijcie poniżej.

 

Akcja "Przeklętych krain" jest bezpośrednią kontynuacją wspomnianego przed chwila"Płomienia i Krzyża tom 3". Dla niewtajemniczonych Inkwizytorium miało do wykonania tajną misję na dalekiej Rusi i dlatego wysłało tam grupę doborowych Inkwizytorów w skład której wchodził między innymi znajomy nam Mordimer Madderdin. Po wykonaniu zadania Mordimer został przymuszony do pozostania na miejscu, podczas gdy reszta drożyny powróciła do Cesarstwa. I tutaj rozpoczyna się nasza książka.

Księżna Ludmiła, władczyni Peczory znalazła dla naszego bohatera dwie funkcje. Pierwsza jest niewdzięczna, gdyż został jej osobistym ochroniarzem. A może lepiej powiedzieć psem stróżującym, gdyż spał pod  drzwiami i pilnował czy nikt nie czyha na jej życie.

Drugie zadanie było dużo przyjemniejsze, ponieważ polegało na doświadczaniu i opisywaniu wizji zsyłanych na uczennicę wiedźmy z bagien. A gdzie tu przyjemność? Otóż wizji doświadczała tylko podczas miłosnych uniesień. A, że Natasza była młoda, delikatna i powabna to obowiązek ten szybko zmienił się w czystą przyjemność. Podczas jednych z tych "seansów" dostrzegli wielkie zło i mrok czające się w głębi bagien, które zagrażało rządom Ludmiły. Od tego momentu rozpoczęły się poszukiwania przeklętego miejsca w których główną rolę miał odegrać nasz bohater.

 

Jest tu kilka aspektów, które należy podjąć po przeczytaniu "Przeklętych krain". Przede wszystkim trzeba zaznaczyć, że jest to porządnie napisana książka. Fabuła nieco się ciagnie aby mocno przyśpieszyć pod koniec, ale jest to raczej czepialstwo niż zarzut. Czyta się płynnie i z zaciekawieniem w dodatku dużo dowiadujemy się o życiu na Rusi dzięki obszernym opisom serwowanym przez autora. I wszystko to bardzo mi się podoba. Ale jedna rzecz ostro mi nie pasuje. Chodzi o związek Mordimera i Nataszy. Kleją się do siebie niczym zadurzeni nastolatkowie, którzy co chwilę licytują sie kto kogo bardziej kocha.  Jak dwa gołąbeczki, które spijają sobie z dzióbków słodkie słówka. Patrząc wstecz na inne związki inkwizytora z kobietami byłem mocno zaskoczony. Dotychczas sprawy męsko-damskie traktował bardzo przedmiotowo bez większego ładunku emocjonalnego. A tym razem wygląda na to, że przez  lata powściągliwości zgromadziła się ogromna ilość czułości, która zalała Nataszę jak przerwana tama. Ona sama też jest dziwną postacią. Raz zachowuje się stosownie do swojego wieku, a więc troche rozwydrzona, trochę kapryśna, niezdecydowana ale i świata nie widząca poza swoim kochankiem .A za chwilę niczym księżniczka, wyniosła, pewna siebie i wykorzystującą fakt, że na dworze wszyscy sie jej boją ze względu na jej zdolności. Nie wiem czy jest to celowy zabieg, czy też może brak konsekwencji autora w kreacji bohaterki. Zapewne dowiem się w kolejnym tomie. Tak, będzie kolejny tom i w związku z tym czas na moją główną bolączkę. 

 

Rozbicie pod serii i rozciągnięcie akcji. Nie jest to zarzut do tej książki, ale raczej do ostatniego trendu, który zauważyłem w twórczości Jacka Piekary. Otóż jak wiecie, bądź i nie, Cykl inkwizytorski składa sie z kilku serii. Główna skupiona jest na dojrzałym Mordimerze i powstała jako pierwsza. Zapowiedziana "Czarna śmierć" miała się ukazać w IV kwartale 2007 roku, lecz czekamy do dzisiaj. Następnie powstała pod seria "Ja inkwizytor" opisująca przygody inkwizytora zaraz po skończeniu Akademii. Można było znaleźć w niej rozwiązania kilku kwestii z głównego nurtu i poznać lepiej świat. Jednocześnie wyszła osobna pozycja "Płomień i krzyż" gdzie Mordimer jest tylko poboczną postacią a fabuła skupia się dookoła innych Inkwizytorów z Wewnętrznego Kręgu. Mieliśmy wiec jednocześnie trzy rozpoczęte serie, czyli kilkanaście pozycji do przeczytania. Autor słusznie uznał, że rozpoczyna domykanie wątków aby doprowadzić tą historię do finału. Najpierw napisał "Ja Inkwizytor. Kościany Galeon" czym zamknął tą serię. Następnie miał dokończyć "Płomień i Krzyż" i przejść do legendarnej już "Czarnej Śmierci". Wszystko szło dobrze aż to tego momentu.

Dlaczego "Przeklęte krainy" zostały umiejscowione przed "Kościanym Galeonem"? W teoretycznie domkniętej serii  robimy lukę i dorzucamy kolejna historię. I to nie pojedynczy przypadek, ponieważ jak już wspomniałem jest zapowiedziany kolejny tom osadzony na Rusi. Wygląda to więc na ważną fabularnie wyprawę, o której nie ma ani słowa w innych książkach z serii. I to każe mi się zastanowić nad przyszłością.

 

Wszystko powinno mieć swój początek i koniec. W obecnym momencie nie wiem ,kiedy cykl Inkwizytorski się skończy. Obawiam się przekształcenia go w telenowelę, która będzie się ciągnęła jeszcze kilkanaście lat, ponieważ zawsze można dorzucić jakąś przygodę z przeszłości. "Ja Inkwizytor. Przeklęte Krainy" jest pozycją solidną, lecz jej ocenę muszę nieco obniżyć właśnie ze względu na skręceniu ku telenoweli. Obym się mylił.

Jacek Piekara "Płomień i krzyż" tom 3

Płomień i krzyż. Tom 3 - Jacek Piekara

Z całej długiej epopei w którą zmieniła się seria o Inkwizytorze, podseria "Płomień i krzyż" była dla mnie najbardziej interesująca. Inna od pozostałych książek i pozwalająca z drugiej strony spojrzeć na wydarzenia, które znamy z głównego cyklu, ponieważ toczy się niejako "obok" głównego nurtu. Dlatego też z dużymi nadziejami sięgałem po trzeci tom, pamiętając, że drugi stał na bardzo przyzwoitym poziomie. Czy i trójka mnie zadowoli? Czytajcie a się dowiecie.

 

W tym tomie mamy bezpośrednią kontynuację wydarzeń z poprzedniej części. Wewnętrzny krąg szuka esencji życiowej uczennicy Narsesa, która może doprowadzić do odpowiedzi na pytanie  co zrobić z Mordimerem, w którym zakleta jest potężna perska księga. Jak bardzo by to nie było poplątane chodzi o to, że Arnold Lowefell, czyli nasz główny bohater staje na czele ekspedycji która wyrusza na daleką Ruś. Mówiąc daleka mam na myśli naprawdę daleką Rosję u podnóża Uralu. Co interesujące jednym z członków tej ekspedycji jest sam Mordimmer, który jest niezwykle cenny dla Inkwizycji. Na miejscu szukają jednego z ostatnich wampirów, który może im udzielić odpowiedzi na wiele ważnych pytań. Ale, że droga jest daleka, a miejscowi władcy niezbyt chetni instytucji, to trzeba podróżować incognito. TO będzie ciakawe doświadczenie

 

Mam spory problem z oceną tej powieści. Zacznę od plusów. Niewątpliwie czyta się ją bardzo dobrze. Akcja prze do przodu, podróż nie jest tak nużąca jak mogło by sie wydawać w początkowej jej etapie a autor wyraźnie miał pomysł na sylwetki bohaterów. Historia jest interesująca i to zarówno obecna jak i przeszłość naszego Arnolda, który dowiaduje się co nieco o sobie pod koniec powieści.  Gdybym miał oceniać tylko to w oderwaniu od całej serii o inkwizytorze to była by to jedna z lepszych książek Piekary. Jednakże!

Spoglądając na poprzedni tom został drastycznie ucięty szalenie interesujący wątek z końcowki. Co więcej jedna z głównych postaci kobiecych tamtej czesci a więc Matylda nie pojawia się ani razu na kartach powieści. Została wymazana. A historia o której wspominam uznana została za wytwór wyobraźni głównego bohatera i wynik perswazji wspomnianej Matyldy. Rozumiem więc, że motyw cofnięcia się w historii był tylko zarzuceniem zanęty na czytelników aby szybciutko siegnęli po kolejny tom. Ja jestem bardzo niepokorną rybką i nie lubię takich zabiegów. Mam nadzieję, że następna część skoryguje lub wytłumaczy to zjawisko.

Kolejna kwestia odnosząca się do całości cyklu to Ruś. Nic do niej nie mam, nawet cieszę sie, że akcja przeniosła się poza Cesarstwo, ale... Pisząc tą recenzję spoglądam na kolejny tom "Ja, inkwizytor", który leży na półeczce w którym Mordimer utknął na Wschodzie. Nie czytałem jej jeszce, to dopiero za kilka dni, lecz mam taką brzydką obawę, że autor doskonale wiedział, ze chce tm wysłać naszego inkwizytora i potrzebował tylko dodatkowego tomu na zaprowadzenie go tam. Czy zatem "Płomień i krzyż" tom 3 jest tylko pretekstem do napisania kolejnej ksiażki z Mordimerem w roli głównej? Dodam jeszcze tylko, że seria "Ja inkwizytor" miała być już zamknięta, a tu nagle pomiędzy jej istniejące tomy wciskane są kolejne części.Nie wiem, czy chcę dalej uczestniczyć w tej niekończonej się historii.

 

"Płomień i krzyż" tom 3 jako samodzielna pozycja jest bardzo dobrą książką dla fanów serii o Inkwizytorze. Jeżeli jakiś laik zacząłby swoją przygodę z twórczością Pana Piekary od tej cześci miałby bowiem problem z ogarnięciem świata. Lecz laik właśnie oceniłby ja dużo lepiej od fana serii, do którego jest adresowana. Drażni mnie brak ciągłości i z poprzednim tomem i mam obawy, że ta czesć była tylko zapchajdziurą. NIeźle napisaną, ale jednak. Dlatego też ocena jest idealnie po środku. Nie wiem czy kiedyś doczekam się w końcu "Czarnej śmierci" ale mój entuzjazm z każdym tomem, który nie wprowadza nic nowego do historii po trochu opada.

"Oko świata" Robert Jordan

Oko świata - Robert    Jordan, Krystyna Karłowska

Coraz trudniej znaleźć mi dobrą literaturę fantasy. Albo coś jest wtórne, albo mało ciekawe. Może to konsekwencja przeczytanych setek książek i zostałem zblazowanym, wybrednym i marudnym czytelnikiem ale taki jest fakt. Kilka serii, które śledzę z zaciekawieniem cały czas powstaje, więc trochę trzeba poczekać. Co więc czytać w takim wypadku? Skoro nie mogę znaleźć nic ciekawego w teraźniejszości, to wzorem Martyego McFly postanowiłem cofnąć się w czasie. Podsłuchałem o czym mówią "dojrzalsi" czytelnicy mój wybór padł na cykl "Koło Czasu" Miłą niespodzianką był fakt, że seria została dokończona po śmierci autora przez Brandona Sandersona, a więc jednego ze zdolniejszych obecnych pisarzy w mojej ocenie. Wystarczyło tylko zdobyć książkę(lub audiobooka w tym przypadku) i rozpocząć lekturę. Gotowi na opis podróży w czasie?

 

Głównym bohaterem jest Rand, młody chłopak mieszkający w Polu Emonda. Jest pasterzem i śmiało można nazwać go wieśniakiem. Ale jak każdy młody ma kilku przyjaciół jak Patt i Perrin, ma pierwszą niespełnioną miłość i ma mnóstwo pytań, na które brakuje odpowiedzi. Jednak po pewnej tragicznej nocy pytań jeszcze przybywa. Jego wioska zostaje zaatakowana przez trolloki, które dotychczas były dla nie go jedynie potworami z legend. Aby ocalić wioskę, zostaje zmuszony do opuszczenia Pola Emonda wraz z przyjaciółmi, gdyż istnieje ryzyko, że to oni byli celem najazdu. Prowadzi ich Moraine, która będąc Aes Sedai ma dostęp do Mocy. Czeka ich długa i niebezpieczna podróż, podczas której dowiedzą się wielu ciekawych rzeczy nie tylko o otaczającym ich świecie ale i o samych sobie.

 

Tak na pierwszy rzut oka, "Oko świata" wydaje się zrzynką z Tolkiena. Jest groźny Czarny, kiedyś pokonany a teraz zbierający swoje siły i wysyłający popleczników na polowanie. Jest niczego nieświadomy bohater, który musi zostać przetransportowany na drugi koniec kraju przez niewielką grupkę znajomych. Jest też tajemniczy Strażnik, który w rzeczywistości jest kimś o wiele ważniejszym. Brzmi znajomo? Jednak mimo tych podobieństw, znajdziemy tu tyle oryginalnych pomysłów, że nie ma mowy o plagiacie.

Sama magia jest już nietypowa. Tylko kobiety mają do niej dostęp, ponieważ mężczyźni po dotknięciu Mocy popadają w szaleństwo. A kilkaset lat temu jeden oszalał tak bardzo, że doprowadził do Pęknięcia Świata. To niezły powód na dyskryminację jednej płci według mnie.

Inna sprawa to rozdzielenie się naszych bohaterów (tak, wiem, Drużyna Pierścienia) W wyniku kilku wydarzeń, dzielą się oni na kilak grupek, które innymi drogami starają się dotrzeć jednak do tego samego miejsca. W wyniku ich przygód po spotkaniu się stają się zupełnie innymi osobami. Każdy z nich przeżył coś, przez co się zmienił. Już po pierwszym tomie widzę, że można by spokojnie machnąć z tego osobne tomy dla każdego z bohaterów. Ciekaw jestem jak to się rozwinie. 

 

Jestem pozytywnie zaskoczony lekturą "Oka Świata" Nie spodziewałem się tak rozbudowanej powieści, która obiecuje dalszy rozwój zarówno bohaterów jak i historii i świata. Mimo oczywistych podobieństw do Władcy Pierścieni mam szczerą ochotę na kolejne tomy. Dobrze jest czasem spojrzeć wstecz na klasykę fantasy :)

"Każde martwe marzenie" Robert. M. Wegner

Każde martwe marzenie - Robert M. Wegner

Dobra seria fantasy ma umiejętność przyciągnięcia i nie wypuszczenia z objęć czytelnika. Tak też miało miejsce w przypadku "Opowieści z Meekhańskiego pogranicza". OD momentu przeczytania pierwszego tomu wiedziałem, że kolejne będą w czytaniu i to prędzej niż później. Dzisiaj skończyłem ostatni jak do tej pory tom powieści i czuję pewnego rodzaju pustkę, ale o tym za moment.

 

Piąta cześć różni się od poprzednich sposobem narracji. Wcześniej mieliśmy do czynienia z dwoma grupami bohaterów, których autor łączył ze sobą. Pierwsze dwa tomy to niezależne historii północy, południa, wschodu i zachodu. Kolejne części to już spotkanie się naszych grupek, co dało przygody łączone północ-wschód oraz południe-zachód. Tutaj mamy wszystkich bohaterów w jednym tomie. Przez większość książki spoiwem łączącym wszystkich jest Cesarz Imperium, który wraz ze swoimi szpiegami robi przegląd sytuacji w swoim państwie. Co chwile wspomina sytuacje w różnych jego częściach co przenosi nas bezpośrednio do opisywanego zakątka świata. Są tego plusy i minusy. Niewątpliwą zaletą, jest opisanie przygód wszystkich dotychczas poznanych postaci. Nie trzeba już czekać aż autor napisze kolejna książkę, bo akurat w tej nie uwzględnił naszych ulubieńców. Minusem jest niestety częste przeskakiwanie w wątkach i pewnego rodzaju rozmycie się akcji.Ale czego możecie się spodziewać tym razem? Oj dużo by pisać, więc ograniczą się do kilku głównych wątków.

Laskolnyk wraz ze swoim czaardanem wyruszają na południe aby zrobić rozeznanie w związku z niepewną sytuacją w tamtym rejonie. A dlaczego sytuacja jest niepewna? Ponieważ po przejęciu władzy w Białym Konoweryn Deana stoi przed groźbą wybuchu buntu niewolników. A cała gospodarka południa oparta jest na ich pracy.

Na północy natomiast Straż Górska pilnuje przesmyku do którego zmierzają barbarzyńskie ludy aherów, zmuszone do tego niezwykle długą zimą. Taki niespodziewany najazd może bardzo zaszkodzić imperium, więc szukają źródła tej wędrówki. I trafiają na coś, co nie było przeznaczone dla ich oczu.

Najmłodsza córka Wozaków natomiast podróżuje w nieznanym jej świecie, gdzie niebo jest wiecznie szare i można spotkać czwororękie bestie. Szanse na przeżycie są bardzo nikłe, ale Wozacy słyną z zaciekłości.

 

"Każde martwe marzenie" to świetne rozwinięcie koncepcji przedstawionej we wcześniejszych częściach. Ja wiedziałem, że bogowie będą tu toczyć ze sobą rozgrywki w których ludzie będą tylko marionetkami, ale takiego rozmachu to chyba nikt się nie spodziewał. Pierwsze dwa tomy nie zapowiadały świata tak przemyślanego i rozbudowanego zarówno pod względem geografii i polityki ale i kosmogonii. Jedyny minus jest taki, że jak na razie jest to ostatni dostępny na rynku tom i na kolejne części trzeba będzie poczekać.

"Pamięć wszystkich słów" Robert M. Wegner

Pamięć wszystkich słów. Opowiesci z Meekhańskiego pogranicza - Wegner Robert M.

Wracamy do Meekhanu? Nie, przecież wcale go nie opuściliśmy. Poprzednia część rozpaliła ciekawość to nie można było przerwać tak ciekawej serii. Bez zbędnej zwłoki wskakujemy w kolejny tom jednej z najlepszych serii polskiej fantastyki.

 

Bohaterami tego tomu jest dwójka poznanych wcześniej bohaterów. Jeden z nich to złodziej Altsin, który stara się dojść do porządku z samym sobą i tym "drugim". Po wydarzeniach jakie miały miejsce w jego rodzinnym mieście zaszywa się na odległej wyspie, na której stara się znaleźć plemienną wiedźmę poniekąd odpowiedzialną za jego obecny stan. Nie jest to jednak łatwe przedsięwzięcie, ponieważ plemię do którego należy jest ekstremalnie wrogo nastawione do każdego obcego. A czas ucieka, co nie wpływa dobrze na jego równowagę psychiczną.

Drugą postacią, której historie poznajemy według wcześniej poznanego klucza powinien być Yateh, wyklęty południowiec ale autor robi nam tu psikusa. Yatech pojawia się ale tylko w interludiach, natomiast pałeczkę pierwszeństwa przejmuje jego siostra, którą poznaliśmy wcześniej ale niejako przy okazji historii jej brata. W wyniku zawirowań plemiennych zmuszona jest opuścić swój klan i udać wędrówkę. Jeżeli myśleliście, że plemię Issaryjczyków zamieszkują południowe krańce imperium, to przeżyjecie szok. Otóż jest jeszcze dalsze południe i to właśnie je poznamy wędrując z Deaną. I będzie to jedna z ciekawszych krain.

 

Książka nie jest twardo podzielona na dwie części. Historie naszych bohaterów przeplatają się dzięki czemu jesteśmy cały czas informowani równolegle o ich losach. Gdybym tylko miał więcej czasu, to prawdopodobnie łyknąłbym tym tom w kilka dni, ponieważ czyta się go z wielką lekkością i przyjemnością. Paradoksalnie jednak, dzięki  takiemu rozłożeniu w czasie mogłem w spokoju podelektować się lekturą. I cóż mogę powiedzieć? Nareszcie wszystko zaczyna nabierać sensu. Moje domysły, że główni bohaterowie są tylko pionkami w jakiejś większej rozgrywce bogów znalazło potwierdzenie. Teraz ciężar narracji przesunął się w stronę starych jak i nowych bogów, którzy pociągając za sznurki manipulują śmiertelnikami. Jednak, jak można się domyśleć, nie każda marionetka jest podatna na szarpnięcia tym sznurkiem. Więc niby dobrze znany motyw "tych słabszych" którzy stawiają się potęgom ale jednak czyta się świetnie. 

 

Ciekaw jestem jak autor planuje rozwinąć tą historię i ile tomów mu to zajmie. Nie ukrywam, że wolałbym aby seria nie rozwlekła się niemiłosiernie, tak aby można było ją przyjąć na raz. Na ten moment jest to jedna z najlepszych polskich serii fantasy z aspiracjami na TOP 1. ALe poczekamy

"Niebo ze stali" Robert M. Wegner

Niebo ze stali. Opowieści z meekhańskiego pogranicza - Robert M. Wegner

Jakże miło się czytało poprzednie tomy. Nie trzeba było więc mnie namawiać specjalnie, aby szybciutko sięgnąć po następny tom tym bardziej, że nasi bohaterowie z różnych stron Imperium powinni się już spotkać.

 

"Niebo ze stali" to łączona historia Górskiej Straży oraz oddziału Laskolnyka, a dokładniej jego dwóch członkiń. Kailean oraz Daghena zostają wysłane pod przykrywką do zamku hrabiego. Został on podejrzany, ponieważ tajemnicze morderstwa dotykające całą okolicę zdają się mieć swoje źródło właśnie tak. Nasze zaprawione w bojach wojowniczki musza więc udawać Wozacką księżniczkę i służkę aby wydobyć z zamku wszystkie sekrety. Miały wiele podejrzeń, ale to co je spotkało nie było do przewidzenia.

Natomiast Kenneth wraz z resztą oddziału dostał za zadanie eskortowanie Wozaków przez góry. Kilkadziesiąt tysięcy ludzi, cały naród wraz z dobytkiem ma się przedostać "przypadkiem" przez jedne z najgroźniejszych gór w Cesarstwie i wjechać sobie na porzuconą niegdyś równinę o której śnią po nocach. Powiedzieć, że to misja samobójcza to nic nie powiedzieć. A pułkownik nasz ma za zadanie chronić ich po drodze, bo w całych górach dochodzi do tajemniczych morderstw. Zdecydowanie niewdzięczna robota.

 

Oczywiście w pewnym momencie wszyscy bohaterowie spotkają się aby wspólnie złączyć swoje siły lecz trochę czasu im to zajmie. I bardzo dobrze. Obcowanie z prozą Wegnera to czysta przyjemność i z wielką radością przewracałem strona za stroną. Nie wiem która postać jest moją ulubioną, najchętniej wszystkich postawiłbym na tym samym stopniu podium. Co istotniejsze jednak od moich sympatii to rozwój fabuły. To już nie są luźne opowiadania dotyczące poszczególnych zakątków Cesarstwa. Tu się wszystko zaczyna splatać w poważniejszą historię. Histrorię w której główną rolę odgrywają bogowie, a śmiertelnicy są jak pionki na szachownicy. Skazani na porażkę.

Pamiętacie jednak co się dzieje, gdy pionek dojdzie na przeciwległą linię szachownicy?

No właśnie...

Gra nie jest jeszcze skończona

 

Polecam serdecznie każdemu kto zapoznał się z pierwszmi dwoma tomami. Bez ich znajomości nie ma co nawet brać do ręki tej książki.

"Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Wschód-Zachód" Robert M. Wegner

Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Wschód – Zachód - Robert M. Wegner

Odczekałem nieco więc wracam do jednego z większych miłych zaskoczeń końca ubiegłego roku. Północi południe, czyli poprzedni tom był świetny, wiec szybciutko zakupiłem resztę serii i w najbliższym czasie tylko ona będzie u mnie na rozkładówce. Tak więc szykujcie się.

 

Wschód-Zachód ma bardzo podobną strukturę do swojej poprzedniczki. Podzielona jest na dwie części i każda z nich opowiada o następnym bohaterze. Inaczej jednak, niż wcześniej, pod koniec przygody kazdego z bohaterów spotyka sie on z poznanymi juz wcześniej postaciami. Dzięki temu prawdopodobnie stworzą nam się pary Wschód- Północ i Zachód-Południe, o których przygodach poczytamy później.

Wschód opowiada o Kailean, młodej członkini czaardanu legendarnego dowódcy kawalerii Laskolnyka. Wyobraźcie sobie wielkie stepy, zgraną drużynę jeźdźców i ich nieodłączne rumaki. Jeżeli lubicie historie o Kozakach i to przypadnie wam do gustu. Czaardan w którym jeździ główna bohaterka nie jest tylko najlepiej wyszkolonym oddziale na wschodnich rubieżach, ale jak sie okazuje zrzesza ludzi o niepospolitych zdolnościach które zapewne były by potępione w centrum Imperium. Laskolnyk jednak ma co do nich pewne plany.

Zachód to młody złodziej Altsin, który stara sobie jakoś radzić w mieście portowym Ponkee-Laa. Co ciekawe, nie jest ono częścią Imperium, gdyż oparło się jego atakom. Alstin jest wygadany, sprytny i bezczelny a więc posiada wszelkie wady i zalety młodości. Niestety posiada też zdolność wpychania nosaw nieswoje interesy co doprowadza go do kłopotów. O ile z walką w zaułkach albo z wkurzonymi alfonsami daje sobie radę, to sprawa staje się poważniejsza, gdy zamieszane w to zostają siły nadprzyrodzone. Wtedy okazuje się, że nie ze wszystkim można sobie poradzić za pomocą ciętej riposty i szybkim nogom.

 

Na pierwszy rzut oka mamy tutaj powielenie koncepcji z Północ-Południe. Jednak, jak już wspomniałem we wstępie, nasi bohaterowie zaczynają dobierać się w drużyny. Ona natomiast wezmą udział w czymś stanowczo większym niz przygraniczne potyczki. Wschód-Zachód wyraźnie wprowadza nas w rozgrywki sił, dla których śmiertelnicy znaczą tyle co pył na wietrze. Czy są to Bogowie, czy też inne nadprzyrodzone stworzenia przyjdzie nam zobaczyć w kolejnych tomach, ale czuję się mocno zmotywowany do sprawdzenia tego.

 

Jest to bardzo solidna pozycja fantasy, brak jej jednak tego polotu, jaki oferowało Północ-Południe. Tam potrafiłem się wzruszyć, zacisnać zęby z gniewu lub wybuchnąć kilka razy śmiechem. Tutaj przyjąłem lekturę bez większych emocji, bądź też bez problemu je kontrolowałem. Nie jest to zarzut, a jedynie informacja, abyście nie spodziewali się takiego "uderzenia" jakie zaserwowała część poprzednia. Jest bardzo solidnie i czuć przygotowanie do czegoś "większego". Idę więc sprawdzić co to takiego

 

 

 

"Ogień i krew t.1" George R.R. Martin

Ogień i krew t.1 - George R.R. Martin

Książka Martina o Westeros, to musi być hit, co nie? A jeżeli nawet nie hit, to taki żelazny kandydat do przeczytania. No więc sprawdźmy, czy można czytać o Westeros ale bez znanych nam z Gry o tron bohaterów.

 

Tak na prawdę, wspomnienie, że jest to książka osadzona w Westeros nic nam nie daje. Dzieje sie tak dlatego, ponieważ akcja ma miejsca na długo przed znanymi nam wydarzeniami. "Ogień i krew" opowiada historię Targeryenów. Starożytnego rodu, którzy są w stanie okiełznać smoki. Ze znanej nam sagi wiemy niewiele. Ostatni przedstawiciele tego rodu są na wygnaniu i szukaja sprzymierzeńców aby odzyskać tron. Ale kiedyś to oni władali całym Westeros i nie było na nich mocnych. Jak wyglądały te lata i jakim cudem zostali obaleni? Tego wszystkiego (prawie) dowiemy się z tej książki. Jest jednak jeden mankament.

Ksiażka spisana jest w formie kroniki. Nie jest to powieść fabularna, chociaż można znaleźć jej fragmenty. Są to zapiski skryby, która zebrał wszystkie dostępne źródła historyczne i bazując na nich starał się jak najdokładniej opisać minione dzieje. Nie każdemu ta forma będzie pasowała.Mi nie przeszkadzała i nawet stanowiłą ciekawe urozmaicenie narracyjne. Jest i drugi zarzut, czy też może cecha autora. Martin uwielbia rozbudowane historie w których osadza całe zastępy bohaterów. Forma kroniki pozwala mu na to a nawet wymusza aby o każdym członku rodziny coś naskrobał. I uwierzcie, mi jeżeli król Jeherys miał 13 dzieci to pisząc osobno o każdym z nich można sie nieźle pogubić. Książkę należy czytać płynnie, ponieważ po dłuższej przerwie trudno się odnaleźć wśród nazwisk i tytułów. ALe jest to cecha Martina, którą trzeba brać pod uwagę sięgając po jego dzieła. 

 

Podsumowując jeżeli chcielibyście pogłębić swoja wiedzę o okresie panowania Targeryenów to jest to zdecydowanie ksiażka dla was. Pierwsze sto kilkanaście lat opisanych w pierwszym tomie czytało się ciekawie i jestem więcej niż ciekaw, co się działo później. Trzeba więc szukać tomu drugiego. 

"Echopraksja" Peter Watts

Echopraksja - Peter Watts

Są takie książki, które miały być tylko przerywnikiem przed powrotem do jakiejś serii. Takie, które czyta się szybko, przyjemnie ale i bez zobowiązań. Takie, które może i nie zostaną w pamięci na długo, ale przynajmniej po skończeniu czujesz, że to był miło spędzony czas. Są takie książki. I jest "Echopraksja".

 

Daniel Brüks to biolog żyjący u schyłku XXII wieku. Jest trochę staroświecki, ponieważ nie posiada żadnych wszczepów ani ulepszeń, będących w tych czasach na porządku dziennym. Podczas swoich badań dostaje się przez przypadek w epicentrum konfliktu zbrojnego w którym wojsko staraj się unieszkodliwić pewną interesującą sektę religijną Dwuizbowców. Dwuizbowcy nie dosyć, że stawiają skuteczny upór, to jeszcze zgarniając przy okazji Daniela uciekają statkiem kosmicznym. Tak oto nasz bohater staje się przypadkowym pasażerem podczas misji mającej na celu spotkanie z nieznanymi istotami niedaleko Słońca. Aby dodać do tego więcej różnorodności dodam jeszcze, że na pokładzie znajduje się wampir z zastępem wojskowych zombie, były żołnierz, który potrafi wyłączyć świadomość aby stać się maszynką do zabijania i nawigatorka, która też do normalnych nie należy. Niezła menażeria, co? 

 

Postawmy sprawę jasno, jest to hard sci-fi. Bardzo, bardzo hard. To miała być odskocznia od innej zaczętej serii a skończyło się na dwóch miesiącach męczarni. Męczarni, ponieważ aby zagłębić się w "Echopraksję" należy byś skupionym i wypoczętym. Przeczytanie kilku stron przed snem kończyło się szybkim odpłynięciem. Miałem już do czynienia z prozą tego autora, a konkretnie z "Ślepowidzeniem" i pamiętam ,że do łatwych ta lektura nie należała. Jednak tutaj zostało to spotęgowane. Stanowczo oświadczam, że za hard sci-fi wiecej się nie wezmę bo nie jestem w stanie docenić tego gatunku. Za głupi jestem po prostu. I o ile w "Ślepowidzeniu" pomysł na kreacje wampira był nowatorski i najmocniej odcisnął się w mojej pamięci, to tutaj Dwuizbowcy jakoś mnie nie pociągali. Warsztatowo nie mam się chyba do czego przyczepić. To jest po prostu typ literatury, który jest bardzo naukowy a mało fabularny. Jeżeli lubicie takie klimaty to bierzcie w ciemno. Ja jednak pozostanę przy swoich lżejszych pozycjach.

"Piorun kulisty" Liu Cixin

Piorun Kulisty - Liu Cixin

Poniosło mnie. Szukając jakichś nowości i powiewu świeżości zabrnąłem bardzo daleko, bo aż do Państwa Środka. Słyszeliście kiedykolwiek o chińskiej fantastyce? Ja też nie, dlatego postanowiłem, że może to jest ten moment, aby to zmienić. Szybkie badanie rynku, i wybór padł na najbardziej poczytnego pisarza obecnych czasów. Zapraszam więc, na podróż.

 

Chen miał 14 lat, gdy jego życie się zmieniło. Podczas burzy do jego domu dostała się dziwna świetlista kula i spaliła na popiół jego rodziców wraz z połową wyposażenia mieszkania. Od tamtej chwili nasz bohater wiedział już, że celem jego życia będzie badanie tego zjawiska i nie spocznie, dopóki nie pozna wszystkich sekretów pioruna kulistego. Konsekwentny w swoim postanowieniu dostał się na studia meteorologiczne i od tego momentu rozpoczął żmudne badania tego zjawiska. Mimo wielu problemów i przeciwności losu wraz z ekipą badawczą po wielu latach odkrywa niezwykłą naturę tego najbardziej tajemniczego wyładowania elektrycznego na świecie. To odkrycie może zmienić obecne postrzeganie świata.

 

Nie da sie ukryć, że "Piorun kulisty" jest literaturą sci-fi. Podczas lektury czytelnik dostaje pokaźną dawkę wiedzy naukowej, która muszę przyznać nie jest przekazana w sposób przystępny. Informacje przekazane są w sposób suchy i bezosobowy, przez co często czułem się jakbym czytał traktat naukowy a nie beletrystykę. Wiem, że jest to trudne zadanie, ale przypominając sobie chociażby "Marsjanina" widać, że jest to wykonalne i zajmujące. Niestety pierwsza połowa książki jest zwyczajnie nudna. Chen po tak ekstrenalnej tragedii zachowuje się jak robot. Jakby nie miał uczuć i po prostu zmienili mu oprogramowanie. TO było bardzo mało wiarygodne.  Później tylko studia i badania. Dopiero druga część lektury przyniosła pewne interesujące rozwiązania fabularne, lecz wydaje mi się, że były one tylko pretekstem do przekazania teorii wysnutych przez autora. I nawet kilka intesujących postaci jak owładnięta rządzą wynalezienia broni idealnej Pani major albo oderwany od rzeczywistości matematyk teoretyk nie pomogły. Ksiażka jest przez większość czasu po prostu nudna a główny bohater mało interesujący. Jedyne co mi pozostało w pamięci to teoria mówiąca czym są Pioruny kuliste, ale do przekazanie jej nie potrzeba było ksiażki fabularnej. Reszta niedługo uleci mi z pamięci.

 

Piorun kulisty byłby cudowną monografią a nie powieścią sci-fi. Wtedy można by ją w pełni docenić, a tak pozostaje spory niedosyt. Teoria jest ciekawa, ale osadzenie tego w powieści nie wyszło autorowi na dobre. Niestety pierwszy kontakt z chińska literaturą fantastyczną nie wypadł pomyślnie. Jeżeli to jest najlepszy pisarz tego nurtu, to chyba poczekam i zgłębię inne rynki wydawnicze.

"Chór zapomnianych głosów" Remigiusz Mróz

Chór zapomnianych głosów - Remigiusz Mróz

Remigiusz Mróz to bardzo płodny autor. Ale nie dosyć, że pisze dużo to romansuje z wieloma gatunkami literackimi. Były kryminały, thrillery a nawet horror. Co jeszcze zostało? Między innymi sci-fi. Tak więc proszę Państwa autor zabiera nas w podróż do odległych układów planetarnych. Zapnijcie pasy, bo zaraz nastąpi hibernacja i odlatujemy.

 

Astrochemik Håkon Lindberg budzi się przedwcześnie z hibernacji i zastaje na pokładzie statku kolonizacyjnego rzeź. Wszyscy członkowie załogi są rozpłatani i martwi. Oprócz niego przeżył jeszcze tylko atrolokator Dija Udin Alhassan. Razem muszą dowiedzieć się, co się przytrafiło reszcie załogi i dokąd teraz zmierza ich statek. No i przeżyć, bo zagrożenie wcale nie minęło...

 

Krótki ten opis prawda? Ale za to jak intensywny. I tak też jest na początku ksiażki. Niepokojąco, tajemniczo i straszno. Space horror jak się patrzy. Mimo, że zostało dwóch żywych na pokładzie to nie ufają sobie za grosz i patrzą sobie na ręcę. Później też jest bardzo dobrze, ponieważ okazuje się, że statek zmierza to tajemniczego układu i nie jest jedyną jednostką tego typu. Z jakiegoś powodu jest to punkt zbiorczy wszystkich ludzkich statków. Dochodzi aspekt tajemniczej budowli na powierzchni planety, która jest w stanie teleportować ludzi na inne planety i w inny czas. Robi się na prawdę grubo bo dochodzi klasyczne w takiej sytuacji pytanie, czy można wpłynąć na przyszłość. Czy jest niezmienna bo już się wydarzyła, czy też istnieje kilka linii czasowych. Czy da się oszukać przeznaczenie czy wszelkie działania są bezsensowne, ponieważ co się ma wydarzyć i tak się stanie jak w "Efekt Motyla". Są to standardowe tematy podejmowane w literaturze lub filmie gdy dochodzi do możliwości podróży w czasie. I bardzo dobrze, ponieważ dobre sci-fi powinno wg mnie zawierać elementy filozoficzne. Niestety ostatni element układanki mocno mnie rozczarował. Ponieważ z space horroru, czy też powieści z motywem podróży w czasie i przestrzeni ksiażka zdryfowała na banalne last stand. Oglądaliście lub czytaliście "Igrzyska Śmierci"? No to już wszystko wiecie. Zapowiadało się na coś głębszego, poważnego lub mocno trzymającego w napięciu dlatego też rozczarowanie było jeszcze większe.

 

"Chór zapomnianych głosów" irytował mnie wielopoziomowo. Na początku myślałem, że będzie to postać Alhassana, który przedstawiony jest jako niezwykle mało konsekwenty muzułmanin. W jednej z pierwszych scen pada na kolana i bije pokłony orientacyjnie w stronę Ziemi, bo musi się pomodlić. Przez resztę książki natomiast stwierdza, że nie jest za bardzo wierzący i spokojnie ogląda pornosy. Dodajmy do tego niewyparzona gębę, cięte riposty i braki w wyszkoleniu (!) i mamy jedną z bardziej irytujących postaci. Następnie przyszedł czas na wymuszony wątek romantyczny Hekkona(spokojnie, znalazła się kobieta, panowie nie interesowali się sobą), który był mało wiarygodny. Ostatecznie największym nieporozumieniem były jednak Igrzyska Śmierci, które skutecznie obdarły dla mnie tą powieść z ambitniejszych wartości. A szkoda, bo początek był niezwykle obiecujący

Teraz czytam

Wielkie Polowanie
Robert Jordan