"Trzepotanie jego skrzydeł" Paul Hoffman

Przez kilka dni biłem się z myślami. Brać się za ostatnią część, czy też sobie darować. Poprzednia srogo mnie zawiodła i zniechęciła, ale odpuszczać sobie tak w połowie drogi? Kusiło,żeby jednak się przekonać jak to się zakończyło. I czy autor dalej obstawiał twardo przy swoim, czy też zmienił trochę podejście. Ciekawość zwyciężyła, a jak wiecie cecha ta jest pierwszym stopniem do...
Rozczarowania. Wiele się nie zmieniło od ostatniego razu. Cale tylko poważnie podupadł na zdrowiu i przez to nie wymachiwał juz tak żwawo mieczem jak niegdyś, nie licząc jednego wyjątku. W każdym bądź razie Thomas leczy się w psychiatryku a Bosco przejąwszy władzę nad Odkupicielami rozpoczyna kampanię mającą na celu zniszczenie całego życia na Ziemi. Oczywiście w imię Boże. Nie ma jakiegoś wyrafinowanego planu na tą okazję jak mordercze wirusy, zniszczenie planety czy katastrofalne zmiany klimatu. Po prostu pragnie wyrżnąć rękoma swoich wyznawców najpierw niewiernych, a później pozwolić im wyginąć. W obliczu takiego zagrożenia władca Szwajcarii, albo Hiszpanii (sam już nie wiem, bo to swobodne mieszanie się istniejących terminów geograficznych skutecznie przeszkadza w odbiorze lektury) wraz ze zbiegłymi Materazzimi upatrują ratunku w osobie Thomasa Cale'a. Gdy więc dochodzi do siebie na ile to możliwe, staje na czele oddziałów zbrojnych i postanawia przeciwstawić się armii Odkupicieli.
Na plus należy odnotować, że sam tworzy nowy rodzaj oddziałów. Na minus to, że jest to wyciągniętę z kapelusza. Stworzenie regimentów złożonych z chłopów i robotników jest jak najbardziej prawdopodobne i jak udowodniła kilkukrotnie historia całkiem skuteczne. Ale stwierdzenie, że nasz główny bohater od zawsze przypatrywał się tym grupom społecznym i odnotowywał ich potencjalne możliwości bojowe wywołało u mnie napad śmiechu, a później oburzenia. Śmiechu, ponieważ w żadnej poprzedniej części nawet słowem o tym nie było wspomniane. Oburzenie przyszło chwilę później, gdy uświadomiłem sobie jak to jest bezczelnie wciskane czytelnikowi. Nie lubię być traktowany jak tępak, który we wszystko uwierzy.
Główny bohater przeszedł poważną przemianę. Jak wspomniałem wcześniej, nie lata już po polu bitwy i sieje śmierć, lecz w spokoju obserwuje batalię z bezpiecznej odległości. Stając się generałem musiał zmienić swoje dotychczasowe nawyki. Co więcej, myślami wybiegał poza sztywne do tej pory ramy batalistyczne. Dzięki kolegom myślał o logistyce, zaopatrzeniu a nawet morale swoich podwładnych. Stał się symbolem walki. Wystarczyła tylko jego obecność, aby podniesć ludzi na duchu. Duża odpowiedzialność jak na tak młodego człowieka.
Pochylę się jeszcze głębiej nad Thomasem. Jest tytułowany Lewą Ręką Boga. Jego ucieleśnionym Gniewem, który zstąpił na Ziemię. W związku z tym spodziewałem się, że w końcu odkryje w sobie niezwykłe zdolności pomagające w tej misji. Miałem taką nadzieję do ostatnich stron ostatniej części cyklu. I guzik. Thomas Cale był po prostu zwykłym chłopcem wyszkolonym w walce, strategii i taktyce, który w wyniku urazu czaszki zyskał na szybkości reakcji i zdolność przewidywania zamiarów przeciwnika w walce. Nic więcej.
Nadzieje rozpalone w "Lewej ręcę Boga" stopniowo wygasały, aż nie został nawet jeden żarzący się węgielek. To chyba największy zawód. Największy, lecz nie jedyny. Podtrzymuję wszystko to, o czym pisałem ostatnim razem i dodam jeszcze jedno. Z powieści przygodowej zostaliśmy przeniesieni do sprawozdań z poszególnych pól bitew, z elementami ekonomicznymi. Jeżeli ktoś szuka takiej literatury to zapraszam, W przeciwnym razie poprzestańcie tylko na pierwszej części