"Mechaniczna pomarańcza" Anthony Burgess

Jest to jedna z książek, które patrzą na mnie z pudła wyprzedażowego i nie pozwalają pójść dalej. Musiałem wrócić i ją przygarnąć, nie było wyjścia. A tak serio, który bibliofil oparłby się pokusie przeczytania pierwowzoru jednego z najgłośniejszych filmów Kubricka? No właśnie. Takim propozycjom po prostu się nie odmawia.
Żeby była jasność, nigdy nie widziałem wspomnianego przed chwilą filmu. Znam z grubsza fabułę, wiem jak się kończy, rozpoznaję fotel służący do resocjalizacji i mogę wam nawet opowiedzieć o problemach psychicznych niektórych aktorów po współpracy z Kubrickiem. Nie zmienia to jednak faktu, że filmu nie widziałem. Skąd zatem taka wiedza? Jest to chyba efekt zjawiska, które określam jako osmoza popkulturowa. Nie musisz czytać lub oglądać jakiegoś dzieła, aby kojarzyć najważniejsze fakty z nim związane. Zjawisko to najsilniej oddziałuje w przypadku nowości, gdyż każdy dookoła trąbi na lewo i prawo o tym co zobaczył/przeczytał, albo dotyczy utworów starszych, klasycznych, które można zaliczyć do kultowych. Jeżeli nawet nie oglądaliście Pulp Fiction, to wiecie, że Trawolta oraz Turman odtańczyli cudownego twista, lub że najlepsze kanapki robi Big Kahuna Burger. I do tej drugiej grupy zaliczyć należy "Mechaniczną Pomarańczę".
Historia, której stajemy się świadkami ma miejsce w niedalekiej przyszłości. Przynajmniej wg autora, gdyż my spokojnie moglibyśmy niektóre sprzęty uznać już za archaizmy. Lecz w tym przyszłym mieście poznajemy Alexa, będącego przywódcą jednego z licznych gangów młodocianych. Za dnia starają się jako tako stwarzać pozory grzecznej młodzieży, nocą jednak wychodzi szydło z worka. Odstrojeni zgodnie z najnowszą modą terroryzują mieszkańców, rabują, okradają, napadają i gwałcą. Państwo nie może sobie z nimi poradzić, a wandale skrzętnie to wykorzystują dokazując na całego. Po jednym z takich włamań przychodzi jednak kres wybrykom Alexa. Pochwycony przez policję i oskarżony o zabójstwo zostaje mimo młodego wieku skazany na 15 lat więzienia. Tam, po pewnym czasie zostaje zakwalifikowany do eksperymentalnego programu resocjalizacji przestępców.
Książka podzielona jest na trzy części. Pierwsza to okres działalności szajki aż do feralnego napadu. Druga opowiada o czasie spędzonym w więzieniu i o samej terapii. W trzeciej i ostatniej Alex wychodzi na wolność odmieniony i stara się w nim na powrót odnaleźć. Wraz z postępem akcji, moje nastawienie do głównego bohatera diametralnie się zmieniało. Początkowo w pełni go potępiałem patrząc jak glanuje starszych ludzi lub wraz z gangiem brutalnie gwałcą młodą kobietę. Gdy był poddawany terapii śledziłem z satysfakcją jak znieniało się jego nastawienie. Byłą to kara na jaką zasłużył swoim postępowaniem. W końcowej części jednak zacząłem z nim sympatyzować, gdy okazało się, że on się zmienił, ale świat do którego wrócił już nie. Alex został w pewnym stopniu okaleczony, nie mogąc w pełni dokonywać samodzielnych wyborów. Tak bezbronny stawiać musiał czoło swojej przeszłości, która wcale za bezbronnego go nie uważała.
W pewnym stopniu ta zmiana nastawienia mogła mieć związek z językiem, jakim napisana została ta powieść. Jest to język niezwykle trudny, wymagający i zmuszający do powolnej lektury. Forma narracji, prowadzona przez Alexa prowadzona jest w formie, której używa na co dzień. Mieszanka młodzieżowego slangu z więziennymi grypsami i niesamowitą ilością zapożyczeń rosyjskich sprawiała wrażeń nie do przejścia na pierwszych stronach. Jak dowiedziałem się w posłowiu od tłumacza, pojawia się tutaj około 1000(!) neologizmów. Tak więc początek lektury jest dla naprawdę wytrwałych i ambitnych. Z czasem oswoiłem się z językiem na tyle, że czytanie szło płynniej, a co za tym idzie sprawiało większą przyjemność. A ponieważ zbiegło się to w czasie z momentem fabularnym, w którym to Alex dostawał w kość od społeczeństwa, a nie odwrotnie, uważam, że mogło mieć to wpływ na mój odbiór.
Można by jeszcze długo pisać o motywach jakimi kierował się autor podczas pisania tej książki. O bardzo niezręcznym tłumaczeniu tytułu, który powinien brzmieć "Nakręcana pomarańcza", i który pełen swój wydźwięk znaczeniowy prezentuje tylko dla tych, którzy znają Malajski. I tak dalej, i tak dalej. Myślę, że nie jedno opracowanie na te tematy już powstało i możę jeszcze kilka się pojawi. Nic nie zmieni jednak faktu, że jest to pozycja bardzo dobra. Wymagająca, lecz bardzo dobra. Przede wszystkim ostatni rozdział, którego w ekranizacji nie ujrzycie. Choćby tylko dlatego bardzo polecam