"Wojna w blasku dnia" Peter V. Brett

Wojna w blasku dnia. Księga I - Peter V. Brett Wojna w Blasku Dnia, księga II - Peter V. Brett

Dawno nie publikowałem, a to dlatego, ponieważ uznałem, że nie będę się rozdrabniał i nie pójdę w ślady polskich wydawców. Otóż jak większość(tak mi się wydaje) czytelników wie, książki Bretta chyba tylko i wyłącznie w Polsce rozdzielane są na dwie cześci, podczas gdy w reszcie świata mamy pozycje jednotomowe. Dlatego też, mimo, że jest to trzecia część cyklu, to na półce stoi już 6 książek obok siebie. Nie mam zastrzeżeń co do wydania, tłumaczenia czy też ilustracji(Dominik Broniek był już wielokrotnie chwalony przez samego autora na jego oficjalnym fan page'u), ale nie oszukujmy się, takie sztuczne rozdzielanie powieści ma na celu nabić tylko bardziej kabzę wydawnictwa. Dlatego też poświęciłem się i poczekałem, aż obydwa tomy będą dostępne na rynku i zakupiłem je na raz, aby przeczytać jedno po drugim, bez zbędnych przerw. Pamiętam, że lektury poprzednich części były niewyobrażalnie irytujące, gdy w kulminacyjnym momencie książka się kończyła(co, przypominam, nie było zamysłem autora, tylko wydawcy),

 

Co więc mogę powiedzieć o "Wojnie w blasku dnia"? Przypomnę, że poprzedni tom skończył się w momencie walki dwóch głównych bohaterów z Demonami Umysłu, a więc najniebezpieczniejszą chyba odmiana otchłańców. I po tych emocjach Brett zafundował nam... przestój. No dobra, może nie przestój, ale na pewno zwolnienie akcji. Otóż praktycznie cały pierwszy tom, jest to wprowadzenie nowej/starej bohaterki, a więc Inewery. Pojawiła się już na kartach powieści jako pierwsza żona Ahmanna, lecz wiele o niej nie wiedzieliśmy. Teraz mamy możliwość nadrobienia tej zaległości, gdyż autor cofając się nawet i 30 lat wstecz przedstawia nam drogę, jaką przeszła od córki biednej wyplatarki koszy, aż po żonę najpotężniejszego człowieka w Krasjii. Mamy więc dzieciństwo, później naukę w akademii oraz mnóstwo intryg pałacowych przy wdrapywaniu się na szczyt. Nie jest to nudne, tego na pewno powiedzieć nie mogę, lecz mnie bardziej interesowały wydarzenia z głównego wątku fabularnego. Swoją drogą, Brett już drugi raz zastosował taki zabieg. Przypomnę tylko, że w "Pustynnej włóczni" a więc drugiej części cyklu, lwią cześć stanowiło życie Jardira Ahmanna. Zaczynam się wręcz zastanawiać, czy w kolejnym tomie nie pojawi się następny "główny" bohater. 

 

Ale wracając do "Wojny..", to dopiero w połowie drugiego tomu, zaczyna sie akcja, na którą czekałem. Mówię tu o ataku Otchłańców na ludzkie siedziby podczas nadchodzącego nowiu. I żeby było ciekawiej zdradzę tylko, że nie jest to atak pojedynczy. Tak więc akcja rusza z kopyta i pędzi galopem na złamanie karku. Nie sposób się wręcz oderwać od lektury, co bardzo cieszy. Po koniec książki strony przemijały z prędkością zbliżoną do prędkości światła, co wywołało u mnie pewne podejrzenie. Jeżeli akcja rozwinęła się w takim tempie, a stron wiele już nie pozostało to czyżby... I faktycznie, autor tym razem zafundował nam zakończenie w takim momencie, że rzuciłem wręcz książką(oczywiście był to rzut kontrolowany i to prosto na łóżko).

 

"Wojna w blasku dnia" jest na prawdę bardzo, bardzo dobrą książką. Wciąga od początku i mimo kilku irytujących momentów, to łatwo nie wypuszcza ze swoich objęć. Ze swojej strony dodam tylko, nie warto czytać pierwszego tomu i dopiero później szukać części drugiej. Książkę należy przeczytać jeden tom po drugim, bez żadnych przerw. W przeciwnym razie tom pierwszy wypada bardzo słabo na tle dwójki. Dlatego tez wystawiam łączną notę za obydwie książki, I pozostaje tylko czekać na kolejny tom...