"Epidemia" Robin Cook

Epidemia - Robin Cook

Pamiętacie Dustina Hoffmana, który biegał po całych Stanach poszukując tajemniczą małpkę, która rozsiewała dookoła ebolę? Tak jest, ja też oczywiście oglądałem ten hicior z lat 90-tych. No to teraz przyszła pora na zapoznanie się z pierwowzorem.

 

Przede wszystkim nie będzie Dustina. Głównym bohaterem jest młoda lekarka CKE Marissa Blumenthal, która dostaje swoją pierwszą samodzielną sprawę. Jak się okazuje jest to niezwykle zjadliwy wirus eboli. To jednak nie koniec. Kolejne epidemie wybuchaja w różnych miastach i Marissa zaczyna dostrzegać pewien wzorzec łączący je ze sobą. Jak się okazuje, nie jest to na rękę pewnym wysoko postawionym oficjelom. Młoda lekarka nie wiedząc komu może zaufać rozpoczyna śledztwo na własną rękę, na szali kładąc nie tylko swoją karierę, ale jak się okazuje z czasem i życie.

 

Scenariusz dosyć dobrze znany. Wszystko jest ok do momentu, gdy nie zjawi się ktoś nowy/młody i nie zacznie ambitnie wtykać nos tam, gdzie nie powinien. Podejrzewam, że powstały setki jeśli nie tysiące książek i filmów z tym motywem. Nie jest to zarzut, ponieważ niejednokrotnie już okazywało się, że znane i wydawać by się mogło oklepane schematy są receptą na poczytność.Zarzutem jest wg mnie przewidywalność. Czytając rozdział po rozdziale bezbłędnie przewidywałem kto jest dobry, kto jest zły i jakie będa zwroty akcji. Byłem tak bezbłędny, że zacząłem podejrzewać, że ja już tę książkę czytałem. Przeszukałem wszelkie swoje zapiski czytelnicze i nie znalazłem ani wzmianki o "Epidemii". Mimo tego, cały czas aż do połowy powieści odczuwałem nieprzyjemne deja vu i prorocze wizje. Najwidoczniej rozpocząłem lekturę ileś lat temu, lecz porzuciłem ją w trakcie uznając, że mam lepsze ksiażki w kolejce. Ale, nawet jeżeli jest to prawda, to wszelkie zabiegi autora były niezwykle czytelne. Przykład? Główna bohaterka obiera sobie owoce na śniadanie. W tym celu używa niedużego nożyka z drewniana rękojeścią i ładnym zdobieniem. Oczywistym się staje, że po takim zaakcentowaniu przedmiotu najprawdopodobniej użyje go do obrony przed napastnikami. I takie przykłady się mnożą, niestety.

 

Kolejny zarzut, to niestety kreacja głównej bohaterki. Marissa Blumenthal jest irytującą młodą damą. Irytuje w kontaktach z mężczyznami. Bo spotyka się z jednym, który jest szarmancki i elegant, ale mało pociągający bo starszy, flirtuje z drugim, z którym może pogadać od serca i są dużo bardziej pokrewnymi duszami, lecz nie jest tak zamożny i stylowy co poprzedni, co jednak nie przeszkadza jej wykorzystywać biedaka na każdym kroku co chwilę prosząc o przysługi które sprowadzają na niego problemy. Żeby było ciekawiej jest też oczywiście trzeci, który jest i przystojny i atrakcyjny i w ogóle ochy i achy, ale jak przychodzi co do czego to Marissa podwija ogon i ucieka żałując tego okrutnie. Kobieto weź się zdecyduj! Chciało by sie zakrzyknąć podczas czytania jej rozterek sercowych. Ten wątek obchodził mnie tyle co zeszłoroczny śnieg, przede wszystkim z powodu tego niezdecydowania. Ale, jakby tego było mało, Pani doktor jest chyba w czepku urodzona. Zawsze jakoś się wymykała, przemykała ,przekradała i uciekała, nawet jak dochodziło do bezpośredniej konfrontacji z typami spod ciemnej gwiazdy. To wręcz niesamowite było. Zawsze jakoś jej się udawało. Fantastyka w czystej postaci. 

 

Te wady niemal przesłoniły mi pozytywny odbiór książki. Ciekawy był pomysł na rozsiewanie zarazy, jednak przy drugiej epidemii było juz wiadomo jakie szpitale są celem. Śledztwo też było przeprowadzone w pomysłowy sposób i należy pochwalić bohaterkę za jej nieustępliwość w dążeniu do nieznanego (czytaj za ciekawość). Lecz to chyba tyle. Stanowczo bardziej wolałem film, który był tylko inspirowany powieścią. Może jeszcze kiedyś się skuszę na tego autora, ale trochę wody musi upłynąć