"Otchłań" Peter V. Brett
No i się doczekałem. Po 10 latach o rozpoczęcia serii mamy zakończenie. Wystarczyło jeszcze tylko odczekać z pół roku po premierze, aby Fabryka Słów wypuściła drugi tom i można było się zabrać do lektury. Tak jest, "Malowany człowiek" to już przeszłość. Jeżeli chcecie się przekonać jak wypada zakończenie jednej z najciekawszych serii fantasy, to zapraszam poniżej.
Jak Arlem z Jardirem postanowili pod koniec poprzedniego tomu, tak też zrobili. Aby powstrzymać ataki demonów postanowili sami zejść do Otchłani i rozprawić się z Królową. Jako przewodnika wzięli ze sobą Księcia Otchłańców i ruszyli. No dobra, aż tak prosto to nie było. Najpierw trzeba było uporządkować wszystkie sprawy w rodzinnych stronach i zabezpieczyć się na wypadek, gdyby misja się nie powiodła. Dlatego też Jardir wrócił do Krasji aby ogarnąć cały bajzel po przewrocie a Arlem zajrzał do Zakątka aby zamienić kilka słów z Leeshą. Obydwaj podróżowali w ukryciu, aby nie zdradzić się, że żyją. I o tym jest generalnie cała pierwsza połowa książki. Przygotowania do wyprawy do Otchłani naszych Wybawicieli oraz przygotowania pozostałych bohaterów na odparcie ataków Demonów podczas najbliższego nowiu. Istnieje bowiem spore ryzyko, że będzie to atak ostateczny mający na celu zmiecenie ludzkości z powierzchni. Druga połowa to już sama wędrówka w głąb ziemi oraz desperackie próby obrony na górze. Zdradzać nic wiecej nie będę, ale aż do ostatniego momentu nie wiadomo czy się uda, tym bardziej, że misja jest raczej z gatunku tych samobójczych.
Pamiętam jak podczas lektury poprzedniego tomu byłem mocno zawiedziony bardzo małą ilością rozdziałów dotyczących głównych bohaterów. Teraz też, jeżeli spojrzeć na to w ten sposób, to Arlema i Jardira jakoś wybitnie dużo nie ma, przynajmniej w pierwszym tomie. Jednak finał w ich wykonaniu skutecznie wynagradza mi tą dysproporcję. Rozumiem też autora, który musiał podomykać wszystkie inne wątki. Bohaterów się namnożyło i nie można było ich pozostawić samych sobie. Dlatego też trochę inaczej teraz patrzę na poprzednią część. Brett już wtedy wiedział, że kreacje postaci drugoplanowych muszą do czegoś zmierzać i trzeba rozpocząć przygotowania do ich zakończenia. Faktem jest, że ogrom Krasjańskich sióstr, braci, szwagrów i innych powinowatych Jardira mógł przysporzyć o ból głowy. Cieszę się więc, że wszystko ładnie i zgrabnie zostało zamknięte.
Sam finał serii bardzo mi się podobał. Czuć było klimat przygotowań i niepewności, czy się uda. Ostateczna walka to już mocne skojarzenie z serią "Obcy" ale inaczej chyba tego nie można sobie wyobrazić. Cóż tu więcej mówić. Jedna z najlepszych serii fantasy dobiegła końca. Cieszę się, że nie była ciągnięta na siłę dalej, jak ma to czasem miejsce. Polecam absolutnie każdemu czytelnikowi fantastyki, wstyd nie znać "Malowanego człowieka"