"Joyland" Stephen King
Po długiej rozłące wreszcie udało mi się wrócić do mojego ukochanego autora. Nie mogłem już znieść, jak tęsknie parzy na mnie z półki, więc postanowiłem przygarnąć przedostatnią książkę, jaką napisał King. Czy było warto, oraz czy stara miłość nie rdzewieje? Przekonacie się za chwilę
Już okładka nastawiła mnie pozytywnie do lektury. Młody mężczyzna wchodzący do lunaparku przez bramę z napisem "wejdź, jeśli się odważysz". Do tego całość utrzymana w mrocznych barwach. Pierwsze skojarzenie było z "Boska komedią" Dantego i jego równie znanym napisem nad wejściem. To tylko wzmogło moją ciekawość.czyżby więc powrót do mocniejszego pisania po "Dallas" oraz "Pod kopułą"? Krótko mówiąc nakręciłem się niesamowicie jeszcze przed przeczytaniem pierwszej strony. A co mi przyniosła sama lektura?
Pierwsze kilkanaście stron to błogi uśmiech na mojej twarzy. Czułem się jak na spotkaniu ze starym znajomym, po wieloletniej rozłące. Styl narracji Kinga zawsze mi odpowiadał, tak więc połykałem strony w tempie sprintera. Nie wiem jak to się dzieje, ale oprócz sposobu pisania, King potrafi też w inny bardzo osobisty sposób trafić do mnie. Czasem jest to jakieś powiedzonko, którego sam używam, czasem zwrócenie uwagi na pierdółkę w życiu codziennym, na którą zazwyczaj patrzymy a nie widzimy. Wg mnie autor świetnie potrafi oddać nastrój prozy życia. Tak było i tym razem, gdzie wstrzelił się z jedną kwestią, która łudząco przypominała obejrzany przeze mnie skecz 2 dni wcześniej. Przypadek? Można to tak nazwać. Dla mnie jest to magia twórczości Kinga...
Ale, ale. Ja tu o okładce, o narracji a nawet o mojej osobistej więzi z autorem a jeszcze ani słowa o samej książce nie napisałem! Już się poprawiam. Otóż Joyland, jest to park rozrywki na wschodnim wybrzeżu, gdzie nasz główny bohater Devin Jones pracuje w okresie wakacji. Devin jest studentem, jest młody, zakochany, naiwny i entuzjastycznie nastawiony do życia. No i nie ma grosza przy duszy, dlatego postanawia zostać pomagierem w Wesołym Miasteczku. Poznajemy codzienne czynności, jakie go czekają, wskakujemy wraz z nim w futro, przyjaźnimy się z innymi sezonowymi pracownikami i przeżywamy wraz z nim zawód miłosny. Można by więc powiedzieć, że jest to historia normalnego, przeciętnego 21-latka. A i owszem, nie zaprzeczę. Gdzieś za połową ksiażki doszedłem do wniosku, że dobrze się czyta, lecz trochę brakuje mi akcji. Owszem, wspomniany jest duch zamordowanej dziewczyny w Tunelu Strachów. I owszem, Devin postanawia się pobawić w detektywa i zaczyna swoje małe prywatne śledztwo. Lecz tak na prawdę nie jest to wiodący motyw. Mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że "Joyland" jest to powieść obyczajowa okraszona wątkiem morderstwa oraz z pojedynczą rodzynką zjawisk paranormalnych.
Nie znalazłem więc strachu, niepewności czy też drastycznych scen w tej ksiażce. Czułem, że powieść z Lunaparkiem ma w sobie dużo większy potencjał. Czy nie baliśmy się nigdy w tunelu strachu, lub nie przerażał nas Gabinet Osobliwości? Tyle możliwości, się otwiera, serio. Więc co, nuda? Otóż nie. Mimo małej ilości zwrotów akcji i raczej opisowemu stylowi powieści czytało mi się na prawdę dobrze. Jak to możliwe? Magia Kinga :D