"Nadchodzi"Łukasz Orbitowski

Nadchodzi - Łukasz Orbitowski

Czekałem na  nowe ksiażki więc chwyciłem za spontaniczny zakup dokonany parę miesięcy temu na Dworcu Centralnym. Z Orbitoskim spotkałem się parę razy w przeróżnych antologiach, więc uznałem, ze przydało by się poznać go bliżej. Tym bardziej, że zbiór opowiadań "Nadchodzi" opisywany był jako świetna literatury grozy. No i mieli rację. To była groza

 

Tak źle nie czytało mi się od baaardzo dawna. Każda strona to walka z samym sobą i obietnice, że zaraz będzie lepiej. Niestety nie było. "Nadchodzi" to zbiór 5 opowiadań, gdzie każde jest specyficzne i wyjątkowe, lecz jedno je łączy: są trudne w odbiorze. Spodziewałem się jakiś maszkar, trochę flaków oraz czegoś co może mnie pozytywnie zaskoczy. Otrzymałem nie wiadomo co. Mozę horror egzystencjalny? Fantastykę wyższą? Jeżeli tak, to ja się wolę paplać w błocie i brudzie tej naszej przyziemnej i pomniejszej.Ale żeby nie było, słów kilka o samych opowiadaniach.

 

Popiel Armeńczyk opowiada o partyzantach podczas drugiej wojny światowej. Jest ludzka nienawiść i brak współczucia, są bestialskie i przedmiotowe traktowania szarych mieszkańców wsi. Wyzysk, morderstwa i wędrówka grupy dezerterów od wioski do wioski. Zbieranina jest kolorowa. Mamy i wspomnianych już wcześniej dezerterów i kilku szabrowników, młodzieńca, który w końcu uwollnił się spod opieki wuja pijaka(wcześniej skazując go na śmierć) oraz pułkownika z pewnym wyjątkowym darem. Początkowo przypominało mi to "Hannibal. Po drugiej stronie maski", lecz później coś zaczęło się psuć. Wszystko szło w dobrą stronę, do momentu, kiedy pułkownikowi nie odbiło bardziej, niż normalnie i ogłosił się królem Polski. A dokładniej ogłaszał się po kolei wszystkimi chronologicznie.  Zrobiło się dziwnie i tak już zostało do końca opowiadania. Mimo tego jest to chyba najlepsze opowiadanie ze  zbioru.

 

Strzeż się gwiazd, w dymie się kryj. jest o trzydziestoletniej, niezależnej singielce, która życia używa jak jej się podoba i na innych się nie ogląda. Problem się pojawia, gdy po jednej z przygód zachodzi w ciążę. Zmienia jej się trochę nastawienie do świata i ludzi, lecz nie to jest najważniejsze. Trafia na specyficzny oddział szpitalny, gdzie opiekują się nią doktor Krew i doktor Ciało. Na oddziale tym przeżywa swoje życie oraz życie swojego nienarodzonego jeszcze syna. Tyle, że nie chronologicznie. Raz jest staruszką, a raz synek jest niemowlakiem. Dodatkowo okazuje się, ze jej lekarze obawiają się robotników pracujących przy remoncie szpitala, którzy ludźmi wcale nie są. Oczywiście nikt ze znajomych nie widzi tego co ona oraz jej nie wierzą, ale tego można by się domyśleć. Wielkie pomieszanie z poplątaniem. Jakiś głębszy przekaz się tam krył, ja to czułem ale zniechęciłem się do szukania

 

Cichy dom. Podczas szamotaniny z menelem, dwóch znajomych przypadkiem zabija obcego przechodnia. Chcą go zostawić i uciec, lecz odkrywają, że obcy ma skrzydła. W międzyczasie menel opowiada historię swojego życia i wszyscy postanawiają pochować zwłoki w cichym domu, pośrodku lasu za miastem. Jest tu jeszcze jakaś klątwa, niedopowiedziana historia, samobójstwo i ciągnąca się w nieskończoność wędrówka przez las okraszona rozważaniami egzystencjalnymi. Cieszyłem się jak dziecko, gdy dobrnąłem do końca.

 

Zatoka tęczy. Facet potrąca przechodnia w środku nocy i ucieka. Wyobraźcie sobie jego zdziwienie, gdy 2 tygodnie później spotyka tego samego gościa w przedziale pociągu. Okazuje się, że tamten Rosjanin z pochodzenia Polak, który z jakiegoś powodu umrzeć nie jest w stanie. Brzmi zachęcająco? Dla mnie tak brzmiało, więc zagłębiłem się w lekturę. Może w końcu coś ciekawego, dzięki czemu zmienię zdanie o tym zbiorze opowiadań. Rosjanin zaczyna więc opowieść o tym, czemu umrzeć nie może. Ma to związek z tym, że był astronautą i postawił stopę na Ksieżycu parę lat wcześniej niż Amerykanie. Ciekawe, coraz ciekawsze. Najważniejsze jednak co tam zobaczył. A zobaczył...Boga. I dusze, i delfiny, meduzy, walenie i koniki morskie. No to ja oklapłem wtedy. Tak dobrze żarło i zdechło. Nic to, jedziemy siłlą rozpędu zostało mi ostatnie opowiadanie, a mianowicie tytułowe

 

Nachodzi. I tu moja cierpliwość sie wyczerpała. Opowiadanie mówi o podstarzałym wykładowcy, który nienawici wszystkich dookoła. Ma współpracowników za skurwysynów, studentów za debili a cały świat za wielki chlew. Dodatkowo wspomina często ojca, który nie jestem pewien zy żyje, czy też nie, ponieważ jego studenci uważają, że jest martwy. On natomiast spotyka się z tatusiem regularnie co tydzień. Wszystko utrzymane w przygnębiającym klimacie z narracją pierwszoosobową i miażdżącą przewagą opisów i odczuć profesorka w stosunku do dialogów czy też akcji. I tak przez 50 stron. Dalej nie wiem, bo w końcu uznałem, że dosyć tych tortur. Ksiażke zamknąłem i już nie otworzę, tak mi dopomóż Bóg na Księżycu

 

 

Może ja nie dojrzałem do takiej literatury. Może nie potrafiłem się należycie na niej skupić i wyciagnąć z niej wszystkiego, co autor chciał przekazać. A może po prostu jestem za głupi i już. Na przyszłość warto chyba zerknąć, kim z wykształcenia/zawodu jest autor. W tym przypadku, pan Orbitowki jest po filozofii, więc nie mogę mieć do niego pretensji. Każdy pisze o tym, w czym czuje się najlepiej. Ja się poczułem źle po lekturze, więc wracam do czegoś przyziemnego i łatwego w odbiorze. Szkoda tylko, że nie dotrwałem i nie doczytałem do końca. To druga moja nieskończona książka w historii i będzie się za mna ciągnąć i ciągnąć...